Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna ..::WarlandRPG::..
..::Smocze RPG::.. - Warland...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przygody Elhara

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Śro 8:41, 25 Kwi 2007    Temat postu: Przygody Elhara

Tu będziecie mogli przeczytać przygody najemnika Elhara

Wojna Rodów

Na rynku panowały zgiełk, smród i zaduch. Alseda była jednym z największych miast Południa, zawsze panowały tu zgiełk i smród. W północno-wschodniej części miasta, przy skrzyżowaniu Maciejowskiej z Obuwniczą, stała karczma „Pod Trollem”, nazwę swą zwdzięczała głowie tego właśnie potwora wiszącej na złotym łańcuchu. Elhar bywał tam co jakiś czas. Szynkarz był jego znajomym. Znajomym od interesów. Zawsze był skłonny użyczyć swej wiedzy. Na słowo.
Ostatnimi czasy Elharowi brakowało wiedzy. Coraz trudniej było o jakiekolwiek zlecenie. Nastał ciężki okres. Panował pokój, przymierza trwały niewzruszone. Zły czas dla ludzi interesu.
Zapadał zmierzch. Wzmocnione patrole straży miejskiej zapuszczały się w ciemne uliczki. Alseda budziła się o zmierzchu. Jak zawsze. Jutro rządca cytadeli otrzyma sprawozdanie z kolejnych walk w zaułkach. Również jak zawsze.
W karczmie panował mrok. Świece z krzyżowych żyrandoli dawały niewiele światła. Skryci w ciemnościach ludzie pili, palili, jedli i dobijali targów. Wszyscy mieli podłe nastroje. Od końca wojny wiodło im się coraz gorzej. Nikt nikomu nie patrzył w oczy. Nie warto było ryzykować.
Posępną cisze przerwało trzaśnięcie drzwi. Zgromadzeni w sali opryszkowie spojrzeli ku wejściu. Kilku z nich uniosło się z ław, inni sięgnęli po broń. Ktoś najwyraźniej chciał odebrać im ostatnią garstkę klientów. Jednak nie, do karczmy weszło trzech strażników miejskich. Wszyscy trzymali dłonie na głowniach mieczy. Goście znieruchomieli. Czekali aż do karczmy wejdą wszyscy stojący na dworze. Nie mieli ochoty na burdę z całym garnizonem strażnicy. Przynajmniej jeszcze nie tej nocy.
Tuż za strażnikami wszedł niewysoki, ubrany w grube futra mężczyzna. Na piersi zwisał mu złoty łańcuch. Szlachcic. Najpewniej adoptowany albo zubożały skoro przyszedł do karczmy bez własnej straży.
– W imieniu mego wuja – wykrzyknął – przybywam z obwieszczeniem!
Zmrużone oczy gości wyrażały jedno. Grubas wiedział co. Czuł zapewne głodne spojrzenia na swoim stroju i łańcuchu. Nie baczył na to.
– Przybywam w imieniu Agherda! – huknął tubalnym, mocnym głosem.
Zmrużył oczy i rozejrzał się uważnie. Uśmiechnął się. Ludzie usiedli na ławy. Ci, którzy sięgnęli po broń próbowali zakryć twarze kołnierzami. Agherd był tutejszym rządcą, namiestnikiem króla. Jego słowo było tu prawem. Jego imię było władzą.
– Mój wuj kazał ogłosić, iż potrzebuje rąk do pracy któregoś z was. Możecie przyjść wszyscy. Tylko się umyjcie i nie leźcie do bram od frontu.
Mężczyzna obrzucił zebranych w karczmie pogardliwym spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie, wyszedł z karczmy. Strażnicy błyskawicznie wycofali się w ślad za nim. W tawernie to jego obecność chroniła ich, nie odwrotnie.
Otwarte na oścież drzwi zamknął chłopak służebny. Wszyscy wracali do przerwanych zajęć. Jedzenia, picia, myślenia nad tym co zrobić by się nie narobić a zarobić.
– Ciekawa sprawa – mruknął karczmarz – Suczysyn nie ma już głupszych pomysłów? Sądzi, że jakiś dureń sam mu w łapy wlezie. Patrole chce oszczędzać czy ki diabeł?
– To mnie akurat mało obchodzi – rzucił Elhar. – Pytałem czy nie wiesz o jakiejś robocie.
Stali na zapleczu. Zawsze rozmawiali właśnie tam.
– Robota? – karczmarz podrapał się za uchem. – Kiedyś inaczej mawiałeś. Kiedyś…
– Kiedyś były inne czasy. Lepsze. Teraz są gorsze. Rad bym usłyszeć odpowiedź. W drogę mi spieszno.
– W drogę spieszno. Widzicie go. Roboty nie ma czasu szukać.
– Muszę kilka spraw załatwić. Nie twoja to sprawa. Wiesz jak jest.
– Wiem.
Karczmarz pokiwał głową i zapatrzył się w przestrzeń. Elhar czekał.
– I rzec muszę… – podjął po dłuższej chwili karczmarz – że szkoda mi cię nawet.
– Innymi słowy, nic dla mnie nie masz.
– Innymi słowy, nic dla ciebie nie mam. Dokładnie. O niczym nie wiem.
– A gdyby ktoś z góry płacił? Gdyby miał miedź?
– Wiesz jak jest – odparł karczmarz.
– Wiem. I mam nadzieję, że zrozumiesz.
– Co mam…
Głową karczmarza uderzyło o ścianę. Jego grube cielsko osunęło się na podłogę. Elhar ominął je i podszedł do skrytki. Wiedział o niej od dawna, ale… karczmarz był jego przyjacielem. Tyle tylko, że wyłącznie od interesów.
Elhar zaklął. W skrytce leżały trzy miedziaki i jedna srebrna moneta. Za mało na to by przeżyć, o wiele za mało by ogłuszyć przyjaciela. Zostawił monety i wymknął się tylnym wyjściem. Czasy były ciężkie, karczmarz pewnie zrozumie.
Wyszedł na jedną z ciemnych uliczek. Z oddali słyszał nawoływania strażników. Osaczali kogoś? Diabli wiedzą. Uznał, iż nadszedł w końcu czas by pojednać się z władcą.
***
Wpuszczono go przez wejście dla służek. Wprowadzono do jakiejś komnaty i kazano czekać. Czekał. Dosyć długo już. Podobno możni specjalnie każą czekać gorszym od siebie. Ma to być symbolem czegoś tam. Elhara niespecjalnie to obchodziło. Czuł się nieswojo i z każdą kolejną chwilą miał coraz większą ochotę pokazać Agherdowi symbol swojej przynależności społecznej. Sztylet.
Po nie wiedzieć jak długim czasie przyszedł po niego strażnik. Poprowadził go przez kilka korytarzy. W końcu zatrzymał się.
– Masz być pokorny. Chyba że chcesz stać się tarczą dla łuczników – wycedził z pogardą żołnierz.
Elhar uśmiechnął się. Wiedział, że tym zdenerwuje go najbardziej. Zdenerwował.
Strażnik krzywiąc się, otworzył drzwi prowadzące do rozległej sali. Na wprost wejścia stał masywny, dębowy stół. Siedział za nim ubrany w ciemny strój mężczyzna. Grzał się przy kominku. Tuż obok jego stóp leżały dwa psy.
Elhar wszedł do komnaty. Usłyszał jak zamykają się za nim drzwi. Mimowolnie poczuł lęk. Agherda bał się każdy. Chciał czy nie chciał.
Nie chodziło o jego postawę, wyglądał dość niepozornie. Wysoki mężczyzna, na oko trzydziestokilkuletni. Z lekko przyprószonymi siwizną, ciemnymi włosami. Nic nad wyraz groźnego.
Właściwie wyglądał nawet sympatycznie. Zapewne podobał się kobietom. Niektórym mężczyznom pewnie też. Było w nim jednak coś co nakazywało w stosunku do niego pokorę. Był wysoki, wyniosły, wyglądał jak nie z tego świata. Nie było jednak w jego spojrzeniu wyniosłości i pogardy.
Tym bardziej Elhar miał ochotę pchnąć go nożem. Nie miał jak. Został rozbrojony tuż po wejściu do dworu.
– Witam.
Głos Agherda był zimny i twardy. Taki jaki powinien być głos dowódcy.
Elhar skłonił się lekko. Najlepiej jak potrafił.
– Zapewne zastanawiasz się dlaczego jeden z moich ludzi nawołuje do przyjęcia ode mnie zlecenia.
Elhar milczał.
– Nie? – w głosie rządcy nie było zdziwienia. – Zastanawia cię może to co masz zrobić? Czy może…
– Może sobie odpuśćmy – Elhar wiedział do czego zmierza wywód. Do uznania go za szczura, który pragnie wyłącznie jednego. Pieniędzy. – Mam pewne możliwości, mam pewne zasady. Obaj o tym wiemy. Po co mieszać mnie z błotem?
– Jesteś pełen buty – w głosie Agherda ponownie nie dało się wyczuć choćby krzty zdziwienia. – To dobrze. To bardzo dobrze. Takiego człowieka mi potrzeba.
Elhar czuł do rządcy coraz większą niechęć.
– Ręczę jednak, że zadanie, które chcę ci zlecić wysoko przewyższa twoje możliwości. Powiedz, jak mam się do ciebie zwracać?
– Jak wola.
Żadnej reakcji. Zero uśmiechu. Szlachtę zawsze radowała taka odpowiedź. Ale nie Agherda. Rządca stał nieruchomo, czekał.
– Może być najemniku.
– Tak więc najemniku, pragnę abyś przywiódł mi na postronku pewnego… człowieka. Mianowicie Mordimera Redda.
Czyżby chodziło o jednego z Mędrców? O jednego z Wielkich?
– Redda? – Elhar nie mógł powstrzymać zdziwienia.
– Owszem.
– Pozwól panie, że zadam ci jedno tylko pytanie.
– Pozwalam.
– Jak?
Agherd uśmiechnął się. Szczerze. Bardzo wilczo.
– Jest pewien sposób – powiedział.
***
Twierdza Mordimera Redda, zwanego też Hezcherem wznosiła się na wchód od Alsedy. Była główną warownią wschodniej części Południowej Prowincji. Otaczały ją bagniska i zakole rzeki. Wysokie mury i strzeliste baszty sprawiały wrażenie nietykalnych. Elhar słyszał o twierdzy wiele opowieści. Podobno nigdy jeszcze nie zdobyto jej szturmem. Nie było się jednak o co martwić. Elhar nie musiał jej szturmować.
Jechał już od kilku dni. Był zmęczony i zły. Dał się wplątać w paskudną aferę. Agherd pochodził ze starożytnego i majętnego rodu. A przynajmniej tak utrzymywał. Los chciał, że na ziemiach Północnej Prowincji istniał jeszcze jeden równie pradawny ród. Nie trudno się domyślić, że oba walczyły ze sobą o dominację. Niemal doszczętnie się przy tym wybiły. Ostatecznie zwyciężyli dziadowie Agharda. Nie zabili jednak wszystkich przeciwników. W zwycięstwie pomogło im rzucenie klątwy. Teraz klątwa się mściła.
Ostatni przedstawiciele przegranego rodu zostali ponoć zamienieni w bestie i uciekli ze świata ludzi. Jeden z nich postanowił powrócić. I porwać narzeczoną Agharda. Powiedział, że odda ją, gdy dostarczony mu zostanie Hezcher, ten który rzucił klątwę.
– Tylko dlaczego ja mam być rycerzykiem, który odwali całą robotę? Ba, jeżeli przodkowie wybłagają o cud jakiegoś boga. Cholera, po co ja się zgadzałem.
– A kto tam?!
Elhar uniósł wzrok. Na drodze stał wóz i kilku pachołków.
– Chwała przodkom, dobrzy ludzie – uniósł dłoń w geście pozdrowienia.
– My nie dobrzy ludzie, my rybacy. Czego ty tu leziesz?
– A czy wy tu panowie, żeby mnie pytać? A może myto zbieracie?
– Myta nie zbieramy – skrzywił się rybak. Był niewysoki, dosyć już stary. Dwaj pachołkowie stojący obok byli jeszcze wyrostkami. Nie wyglądali na zbyt groźnych.
– Ale ludzi zbieramy.
– A na co?
– Chcemy… no…
– Co, no?
– Zamach na pana tego zamku zrobić chcemy.
Elhar nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem.
– Jego poborcy, tfu, zabrali nam ostatnio jadło wszelkie. Po cholerę im to, jak większość w drodze się zepsuła i wywalić musieli? Nie będziemy tego dłużej znosić.
– Dużo takich zaradnych u was co to tak na pana idą w starca i dwa wyrostki?
Jeden z chłopaków poruszył się niespokojnie.
– Stój! – nakazał stary. – Dlatego ludzi zbieramy po gościńcu. Pana nikt nie lubi. Nikt nie wyda. Prędzej się pośmieje i pojedzie dalej. A nas siła jest. Ukrytych. O tam, w tych krzakach – stary wskazał ręką na pobliski las.
– To się wam udało. Ja też bym się chętnie do zamachu przyłączył. Obiecać wam mogę wyjawienie planu co mi do głowy teraz przyszedł.
Stary uśmiechnął się głupkowato, radośnie. Elhar też się uśmiechnął.
***
Ranek następnego dnia był dla całej warowni wielkim zaskoczeniem. Jakiś nieznany człowiek wdarł się do komnaty pana na Wschodniej Połaci. Redd był tym nie mniej zaskoczony niż straż. Człowiek ten z okrzykiem na ustach podbiegł do władcy.
– Bunt! Zamach! Rybacy z całej Połaci chwycili za broń i przeciągnęli na swoją stronę część garnizonu. Ratuj się, panie! Zaraz tu będą.
Z korytarza dobiegł odgłos walki. Hezher wstał. I nie ruszył się z miejsca. Był zupełnie ogłupiały. Nieznajomy zaklął.
– Panie, musisz uciekać! Szybko! Straż, zawrzeć wrota.
Przyboczni ani drgnęli.
– Panie! – niemal zaskomlał nieznajomy.
– Słyszeliście! – huknął Hezher. Nieznajomy cofnął się odruchowo. Władca był straszny w gniewie. Teraz wyglądał na wściekłego.
Strażnicy skoczyli ku drzwiom. Zatrzasnęli je w ostatniej chwili. Dosłownie sekundę przed tym jak zadrżały pod uderzeniami.
– Otwierać! Natychmiast!
– To dowódca straży! – krzyknął jeden z przybocznych.
– Kim jesteś? – zapytał Hezher nieznajomego. Oczy mu rozbłysły. Używał mocy, nie chciał dać się okłamać.
– Na… nazywam się Elhar. Przybywam z misją od rządcy Agherda, namiestnika Południowej Prowincji. Wczoraj zaczepili mnie rybacy, organizowali bunt, werbowali ochotników na gościńcu. Rankiem wymknąłem się z ich kryjówki i przybiegłem tu co tchu. Panie ten zdrajca ma jakiś zielony kamień. Krzyczy, że wepchnie ci go w …, ze cię nim zabije.
– Zielony kamień? – w oczach Hezchera pojawił się lęk. – Ma go dowódca straży?
– Panie, uciekajmy! – Elhar spojrzał trwożnie na drżące pod uderzeniami drzwi.
Mordimer nie tracił ani chwili. Skoczył do jednego z gobelinów. Odchylił go i uruchomił przejście. Część ściany odchyliła się powoli.
– Straż! – krzyknął na przybocznych. – Powstrzymać ich jak długo się da. To wam pomoże – dał im dwie fiolki pełne fioletowego płynu. – Wypijcie to, a może nawet się do was nie zbliżą i zdołacie uciec.
Przyboczni wychylili fiolki.
– Za mną! – krzyknął Mędrzec do Elhara, który zatrzymał się w pół kroku.
Przyboczni zaczęli przeraźliwie krzyczeć. I… zapłonęli.
Elhar otworzył w zdumieniu usta.
– Przecież ich nie okłamałem, chodź.
Elhar ostatni raz spojrzał na biegające po sali żywe pochodnie i ruszył w ślad za Hezherem, który biegł długim korytarzem. Władca kluczył, przechodził przez kolejne przejścia. W końcu się zatrzymał.
– Nad nami jest wyjście. I las, właściwie bagna. Będziemy musieli tamtędy uciec. Czego chciał ten durny Agh… właściwie koza mu w dupę. Winien ci jestem wdzięczność. Skąd dowódca mógł mieć kryształ z góry magów?
– Od Agherda – odparł Elhar. – Nie dziw się panie. Mówiłem, że zdrajca ma kamień, ale ani słowa nie rzekłem, że chodzi o dowódcę. Rybacy ułatwili mi dojście do ciebie, ale zginęli po drodze. Ja krzyczałem na larum, więc mnie przepuszczano, przynajmniej do czasu, gdy straż zorientowała się o co chodzi. I odpuść sobie te znaki. To ja mam kamień. A teraz dobranoc.
***
Noc była piękna. Księżyc i gwiazdy rozświetlały niebo, ptaki i świerszcze grały swój koncert. Liście drzew szeptały im do wtóru. Odór bagien nie był zbyt dotkliwy. Elhar siedział przy ognisku, Hezcher leżał nieprzytomny nieopodal.
– Sądzisz, że słusznie postępujesz? – przy ognisku siedział ktoś jeszcze.
Człowiek w Czarnym Płaszczu.
Pojawił się znikąd, Elhar podejrzewał, że jest widziadłem. Rozmawiał z nim o moralnej stronie tego, czego się podjął.
– Mam może żebrać pod świątynią?! – zapytał rozeźlony.
– Krzyk jest oznaką słabości, brak ci argumentów. Dręczą cię wyrzuty sumienia?
– Z powodu rybaków? Nie bądź śmieszny, oszczędziłem im męczarni w lochach. I tak by im się nie udało, a tak… przynajmniej udało się mi.
– I to cię gnębi. Tak samo jak to, że wydasz jednego z Mędrców Agherdowi.
– Taki z niego mędrzec jak z ciebie zwykły człowiek!
– Znowu krzyk, gniew, słabość. Zastanów się, czemu krzyczysz, czy masz prawo władać czyimś życiem, czy miałeś prawo wykorzystać rybaków? A …
– Zamilcz. Jesteś jednym z ludzi, którzy zajmują się obłąkanymi, kapłanem, widziadłem? Powiedz mi… Człowieku w Czarnym Płaszczu, kim jesteś?
– Jestem tylko Człowiekiem w Czarnym Płaszczu.
***
– Udało ci się – w głosie Agherda nie było zdumienia. W spojrzeniu owszem.
Elhar uśmiechnął się.
– Przyjmij drugie zlecenie. Będziesz musiał dostarczyć Mędrca na północ, do Dzikiej Puszczy. Żyje tam Zamieniony w Bestię. Odbierzesz moją narzeczoną…
– Nie panie. Nie pasuje mi rola rycerza w pełnej zbroi co ratuje niewiasty. Po pierwsze miałbym z tego jedynie trochę złota, zszarpane bezczynnością lędźwia i nic poza tym. Wyślij innego głupca lub sam zostań rycerzem w pełnej zbroi.
– Nie będziesz sobie więcej brudził rąk? – uśmiechnął się rządca. Tym razem pogardliwie. Rzucił Elharowi sakiewkę pod nogi. – Wynoś się więc.
Elhar wziął sakiewkę i wyszedł. Przed pałacem czekał na niego Człowiek w Czarnym Płaszczu.
– Witaj nieznajomy.
– Witaj Elharze. Wybrałeś więc pieniądze?
– Nie mną sobie brudzić ręce. Wybrałem podstęp, rozkułem go. Zaraz…
Szyby pałacu rozprysły się w chwilę po tym jak coś w nim huknęło.
– Nie lubiłem Agherda. Hezcher też był suczymsynem.
Człowiek w Czarnym Płaszczu uśmiechnął się.
– Wiesz co?
– Co?
– Chodźmy na piwo.
Poszli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jano dnia Śro 16:52, 25 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Śro 17:06, 25 Kwi 2007    Temat postu:

Elhar dał się zaskoczyć jak dziecko. Pochylił się, by nabrać wody ze strumienia, gdy nagle usłyszał stukot końskich kopyt. Natychmiast poderwał się i próbował wyciągnąć miecz, lecz uderzony w kark czmyś twardym padł twarzą prosto w kałużę błota. Zanim zdążył się otrząsnąć z nieprzyjemnego otępienia wywołanego ciosem, poczuł na swoim policzku okuty żelazem but.
– Teraz jesteś na swoim właściwym poziomie, psie.
Głos niewątpliwie należał do Tuleja - przywódcy bandy, którego Elhar nie darzył zbyt wielką sympatią.
– Lubisz wsadzać nos w nie swoje sprawy szczurza mordo ? Zaraz ci pokażę, gdzie go możesz sobie wsadzić...
But nieprzyjemnie wbijał się w twarz najemnika, kalecząc skórę i niebezpiecznie nadwyrężając kości. Co gorsza Elhar mając usta pełne piachu, a nos zatkany przez błoto z coraz większym trudem łapał powietrze. Próbował chwycić dławiącą go nogę rękami i odepchnąć ją, lecz nie dało to spodziewanego efektu. Jego opór wywołał natychmiastową reakcję. Dopadło go dwóch kolejnych zbirów i po chwili ciężkie buciory czuł niemal na całym ciele. Zadawszy serię kopniaków, przeciwnicy puścili go. Nareszcie zdołał usiąść i przyjrzeć się swoim oprawcom. Było ich, tak jak się spodziewał, kilkunastu. Na przedzie stał Tulej. Za nim chudy, wysoki, szpetny i obdarzony nieprzeciętnie krzywym nosem Martik. Reszty nie znał.
– Ty rzygojadzie, ty plugawy ścierwognijcu, ty szmato chędożona – Tulej kontynuował rzucanie przekleństw, w jego mniemaniu niezwykle wyszukanych – Daliśmy ci szansę dołączyć do nas i podzielić się łupem. W swojej chojności ofiarowałem ci nawet jej dziesiątą część. A ty parszywy gównojadzie oszukałeś nas. Pozwoliłem ci raz odjechać, miałeś okazję, trzeba było z niej skorzystać...
– Po co tyle gadania... wal żelazem po parszywej gębie i jazda, jeszcze nam ta wiedźma ucieknie – dodał taki mały, zapalczywy o czerwonej twarzy, którego Elhar jakoś nie zapamiętał z poprzedniego spotkania.
– Stul pysk Groźny, gdy ja mówię – Warknął w jego kierunku przywódca bandy.
Zamilkł na chwilę. Najwyraźniej zwany Groźnym kurdupel przerwał mu tok myślenia. Elhar tymczasem skupił swoją uwagę na mieczu, który napastnicy przezornie zabrali mu na samym początku, a teraz spoczywał w jednej z większych kałuż błota o kilka kroków od niego. Zastanawiał się czy zdąży wstać i skoczyć ku niemu zanim odetną mu drogę. Plan miał taki: dopaść dwóch osiłków trzymających jego konia, ciąć ich, wskoczyć na wierzchowca i uciec. Plan szybko jednak spalił na panewce. Tulej bowiem podumawszy chwilę nad dalszym ciągiem swojej przemowy uznał najwyraźniej, że nie ma ona sensu, podniósł leżący na ścieżce miecz, podał go jednemu ze swoich ludzi, po czym wskoczywszy na konia rzekł:
– Myślisz gnido, że teraz przebiję cię włócznią, albo posiekam mieczem ? A ja nie jestem przestępcą tak jak ty, nie jestem plugawym banitą, którego wszyscy wytykają palcami. Nie potrzebuję rozdeptywać tak marnej wszy jak ty, gdyż większą karą dla niej jest pozostawienie jej przy swoim marnym żywocie. Wynoś się stąd jak najdalej. Jeśli znów zorientuję się, że próbujesz odebrać nam nagrodę to czeka cię raczej niewesoły los. Czy ja dobrze mówię ?
– Dobrze gadasz - odezwał się Martik – choć ja bym go jednak pchnął włócznią, tak dla pewności.
– To ci nie będzie potrzebne – rzekł Tulej wskazują na Elharowy miecz - a konia weźmiemy sobie jako zadośćuczynienie za straty.
Skończywszy mówić, zdzielił najemnika kilkoma jeszcze kopniakami i odjechał. Elhar został sam przy leśnym źródle. Bez konia i miecza, a dla rycerza trudniącego się jednocześnie kilkoma mniej szlachetnymi zawodami, taki stan był równoznaczny z tym jakby nie miał ręki i nogi. Młodzieniec nie przejął się tym jednak i podumawszy chwilę nad swoim losem, ruszył pieszo śladem bandy.
Sytuacja powtórzyła się. Leśna ścieżka była pokryta piaskiem, w którym
łatwo dało się dostrzec odciski końskich kopyt. Trop jednak urywał się. Elhar stał nad ostatnim, gdy ktoś dźgnął go w plecy końcem kija. Najemnik twarzą wylądował w pokrzywach.
– Ty suczysynu, krowi placku, chałwo orzechowa, nie rozumiesz, co powiedziałem? – Nie dostawszy odpowiedzi kopnął Elhara w głowę, jeszcze głębiej ją wbijając w ziemię. – Głuchy jesteś, psie?
– Weźmy go powieśmy, gałęzi pełno, sznur się znajdzie... – Groźny umilkł widząc spojrzenie swego szefa.
– Już tak nie będzie, kapsztylu z wiochy. – Tulej kontynuował wykład. – Spalimy ci chałupę...
– Dobra, dobra – przerwał mu Elhar, niespodziewanie wstał i wbił mu nóż w gardło. Każdy człowiek interesu powinien się zaopatrzyć w kilka sztuk broni.
Reszta zbójów chwyciła co miała pod ręką i rzuciła się na najemnika. Tamten wiedząc, że sobie nie poradzi, pognał z powrotem nad wodę. Po drodze kilku złoczyńcom udało się go przewrócić łapiąc Elhara za nogi, ale on skutecznie skracał im życie przy pomocy noża.
Dobiegł do strumienia. Przebiegł po mostku i pognał w las. Schował się w niewelkiej jamie. Jego prześladowcy długo jeszcze krążyli po lesie szukając najemnika, potem zaniechali tego jednak i wrócili do swoich kryjówek.
Zaczęło się tak niewinnie... Do Gingret przyjechał z powodu małego popytu na ludzi jego pokroju w Alsedzie. Miał nadzieję, że może tu znajdzie jakiegoś chłopa, który za niewielką przysługę zapłaci mu równie niewielką sumką pieniędzy, ale to zawsze coś. Szybko zorientował się, że wieś terroryzuje gang, banda Tuleja. Postanowił z tym skończyć.W zamian za zamordowanie zbirów miał dostać równowartość dwóch haraczy, które chłopi musieli im płacić. Dlatego dołączył do ludzi Tuleja. Będąc w bandzie miał większą szansę, że uda mu się dopaść gnoja. Przyszła kolej jego "chrzestu bojowego". Trzeba było okraść sołtysa, dostał roczną wypłatę. A Elhar ostrzegł zacnego wieśniaka, przez co został znienawidzony przez złoczyńców i dlatego polowali na niego już od dłuższego czasu. Ale w końcu wywiązał się z umowy zawartej z chłopami.
***
Oni, jak się później okazało, także.
[i]Wszystkie brzydkie wyrazy zostały użyte w celu opisania sytuacji[/i]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jano dnia Sob 17:10, 26 Maj 2007, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anyzratak (Jake)
::Mistrz Gry::Admin::
::Mistrz Gry::Admin::



Dołączył: 28 Gru 2006
Posty: 4899
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekła rodem
Płeć: Dama

PostWysłany: Wto 12:17, 01 Maj 2007    Temat postu:

nawet nawet...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Nie 11:46, 20 Maj 2007    Temat postu:

Poprawiłem i dokończyłem drugie opowiadanie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amon
Postać



Dołączył: 27 Paź 2007
Posty: 2559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Z otchłani zapomnienia
Płeć: Mąż

PostWysłany: Śro 10:03, 31 Paź 2007    Temat postu:

Interesujące...
Nawet podoba mi się to opowiadanie Mruga
Ale czegoś tu brak, sam nie wiem czego xd Więc nie zwaracaj na mnie uwagi xd


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin